Witam wszystkich.
Ricky, dziękuję za drugie miejsce w rankingu tłumaczy. Przegrać z Olą Jagiełłowicz to nie wstyd.
Odpowiadam poniewczasie, bo akurat natknąłem się na ten wątek - nie uwierzycie, ale szukając w guglach czegoś o Aleksandrze Wielkim
)) Ale do rzeczy:
Rzeczywiście, ostatnią książką, którą zrobiłem dla Amberu, był AOTC. Miałem już w domu drugi tom X-wingów (który sam sobie kupiłem w Amazonie, bo Amber nie umiał mi go dostarczyć (sic!!!), ale nie zdążyłem go przetłumaczyć - właśnie sprawa "Ryzyka Wedge`a" zmusiła mnie do zakończenia współpracy z tym wydawnictwem. Nie będę się wdawał w szczegóły, ale jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o.... Naprawdę chętnie wróciłbym do tego zajęcia, bo SW to moja miłość, ale nie zapowiada się na to. Chyba, że ogólnonarodowa petycja fanów mojej twórczości
)))) przekona Amber, he, he.... W tej chwili pracuję głównie dla Rebisu, do niedawna także dla Zyska.
I jeszcze słowo na temat wiecznego narzekania fanów na niespójność językową całego polskiego cyklu. To prawda, że gdyby nie mój niezbyt uprzejmy list (uniosłem się, przyznaję) do Amberu, mielibyśmy serię "Eskadra Łobuzów", X-skrzydłowce i mnóstwo innego badziewia. Niestety, był to jedyny przypadek, kiedy moje monity odniosły jakikolwiek skutek. Na nic zdały się prośby o pisanie Wookiee, a nie Wookie, czy droid a nie robot albo wręcz android (takie kuku Amber zrobił w tłumaczonym przeze mnie "Przewodniku po broni..." i o wiele innych spraw. Informuję: teksty tłumaczeń są obrabiane w wydawnictwie przez redaktorów, którzy są praktycznie bezkarni, bowiem nie zdarzyło się, bym dostał z Amberu mój zredagowany już tekst do korekty autorskiej, która w innych wydawnictwach jest standardem! Owszem, redaktorzy wyłapują mnóstwo potknięć tłumaczy, głównie stylistycznych i interpunkcyjnych - i chwała im za to. Jednak żaden z fanów, na żadnym znanym mi forum, nie zainteresował się tym faktem, natomiast wszyscy plują na nas, tłumaczy. Czy wiecie na przykład, że swego czasu (rozpoczynając pracę nad NEJ) próbowałem na jednej z list dyskusyjnych uzgadniać z fanami nazewnictwo? Odzew był wątły, w większości niepoważny, często nie na temat. Kiedy skończyłem drugi tom NEJ i z przyczyn niezależnych musiałem zrezygnować z dalszego ciągu serii, zrobiłem kilkustronicowy słownik wszystkich nowych terminów oraz imion własnych i nazw "geograficznych", włącznie z ich odmianą w języku polskim. Nikt mi za to nie zapłacił, to oczywiste, ale czy ktokolwiek z późniejszych tłumaczy serii przejmował się ciągłością językową? Nie wydaje mi się. Nie wiem nawet, czy trafił do nich ten mój słownik. A jeśli nie, to zasmarkanym obowiązkiem redaktora serii było zadbanie o jej spójność.
I jeszcze słowo na temat "Pulsar Skate". Nie tak dawno ktoś w sieci zżymał się na "tłumoka", który nie wie, że skate to koreliańskie zwierzę. Otóż wiem. Sprawdziłem sobie w encyklopedii Sansweeta (mam, a jakże). I co z tego? Zrobiłem "Pulsarowy Ślizg", bo to jest najlepsze, co było do zrobienia. Miałem zostawić oryginalną nazwę, żeby zajął się nią Amber, w swoim dzikim pędzie do spolszczania?
I na deser "Sticks" (a propos Jainy). "Kije" miały, moim zdaniem, największy sens. Ale nie podobały się komuś, skoro wkrótce usłyszeliśmy o "Lasce", "Patyczaku" i Bóg wie czym jeszcze (raz nawet zmiana ksywki zaszła w obrębie jednej książki (sic!!!!). Jeżeli szanownej redakcji nie podobały się "Kije", to należało je usunąć z moich przekładów i zaproponować coś lepszego. Skoro tego nie uczyniono, znaczy - jest o.k. Tylko co robił potem redaktor serii? Dlaczego moi następcy robili co im się podobało i nikt nie zadał sobie trudu, żeby temu zapobiec? Ksywka "Kije" naprawdę znalazła się w słowniku, który zostawiłem po sobie.
Mógłbym tak długo, ale kto to będzie czytał?
Apeluję tylko o jedno: zastanówcie się dwa razy, zanim zmieszacie z błotem "tłumoka", bo całkiem możliwe, że to nie jego wina.
MTFBWY
dmac
(Maciej Szymański)