...na słowo komentarza. Otóż mam wrażenie, że widzieliśmy inne filmy. Tak, jak w Twoim przypadku, Spider-man jest jednym z moich dziecięcych herosów, a chociaż jakimś szczególnym ortodoksem w jego sprawie nie jestem, to muszę powiedzieć jedno zdanie:
Ten film jest tak biedny, że aż szkoda.
Zacznę od plusów, będzie szybciej. Darker Parker, chociaż absolutnie z choinki i taki jakiś dziwny, to jednak stanowił jasny punkt filmu (przynajmniej nie był taki ciapkowaty), podobnie, jak kreacja Sandmana (chociaż ostatnia scena przegadana) i to, na co i Ty zwróciłeś uwagę, czyli "jak heros radzi sobie w życiu". Ale. Przez pierwszą połowę filmu Peter błyskotliwością nie góruje nad moim dywanikiem w toalecie, a rolety w oknach byłyby lepsze w odgrywaniu scen miłosnych. Scenariusz w tej kwestii leży i już nawet nie kwiczy, bo został zarżnięty; wprawdzie ciekawie jest oglądać sposób, w jaki Peter wychodzi z życiowych tarapatów, ale to, jak się w nie wpakował, jest tak tragicznie napisane, że ojej. Skoro jestem przy scenariuszu, to ssie konstrukcja psychologiczna Spider-mana, ale ona ssie od pierwszego filmu; zamiast stawiać na "friendly neighborhood", robi się z niego postać quasi-tragiczną, albo zdziecinniałą, albo ponurą. Parokrotnie miałem wrażenie, że Grace byłby lepszy w roli Petera, miał jakby więcej luzu. Kolejna rzecz, która mi się nie podobała, to połowa walk, w których bohaterowie ostentacyjnie zdejmują maski, co przy Spiderze, zawsze zazdrośnie strzegącym swojej tajemnicy, zakrawa na kuriozum. Nawet Venom tutaj ssie; noż panie Raimi, nie po to ma on usta na masce, żeby zdejmować ją przy każdej partii dialogowej. Nie mówiąc o tym, że symbiont stracił swój czar ubrania idealnego. Wreszcie dziwna i beznadziejna maniera filmów o Spider-manie, czyli "niech wszyscy pod koniec zginą" plus "żeby było tragiczniej, niech umierają długo". A najciekawsza postać, jaka mogła pojawić się w filmie o pająku, ergo Venom, dostał raptem pół godziny. I zginął tak szybko, że aż przykro, od takiej samej zresztą bomby, jaka Harry`ego jedynie uszkodziła w twarz. Bida, bida, bida. A na dokładkę amerykańska flaga, bo w superprodukcjach tego typu MUSI pojawić się amerykańska flaga. Origin of Sandman było bardzo problematyczne, a wszystkie emocje i decyzje tak dopowiedziane, że mój kot miałby po dziurki w nosie takiej łopatologii. O ile jeszcze dwójka Spider-mana coś tam sobą zapowiadała (chociaż też była płytka jak kałuża), tak ten film przekreślił wszelkie nadzieje dla tego cyklu. Bo jeśli zrobią to, na co liczę po cichu, czyli wskrzeszą Venoma, to będzie tak na siłę, że chyba zbojkotuję kolejne części. 2,5/10.