Podobno trzeba dawać ostrzeżenia o spoilerach... Nie wiem po co, ale macie
Obejrzałem 21 oficjalnego "Bonda". Niby to "oczko", więc wszystko powinno być jak ta lala, ale jakoś wybitnie ciężko mi ustosunkować się do tego filmu.
Na samym początku muszę wspomnieć, że do tej pory uważałem za koniec dobrej kinowej serii Tomorrow Never Dies. Zarówno The World Is Not Enough jak i Die Another Day zawiodły mnie bardzo i co tu dużo mówić - ziały nudą i sztampowością.
Kiedy dowiedziałem się, że nowy odcinek zmienia nie tylko wizerunek agenta ale i jest niejako prequelem pomyślałem "o coś się ruszyło". Dostając facjatę Craiga i potwierdzenie CS - "o coś na pewno s*******ą jeśli jeszcze tego nie zrobili przy obsadzie".
Czekałem. Tuż przed postanowiłem zgłębić reedytowany w Polsce oryginał Fleminga. Krócitką reckę można znaleźć tutaj --> http://www.gwiezdne-wojny.pl/b.php?nr=236718#239067
Kiedy już usadowiłem sie wygodnie w kinowym kubełku naszła mnie myśl "jak oni zrobią ten prequel?? Przecie 007 zaczynał swoją walkę w czasach zimnej wojny, osławionego smierszu (smersh`u jak kto woli) i organizacji Widmo"
No i dowiedziałem się. Zimna wojna dawno się skończyła. Smiersz już nie istnieje albo nikogo nie obchodzi tymczasem Widmo zamieniło się w megaglobalny terroryzm. Terroryzm ze swoimi bankierami trzymającymi kasę i płatnymi zabójcami. Niby to to samo, ale jednak... Czyli próba prequelowska w postaci jednak kolejnego odcinka z naszych czasów stała się całkowitym niewypałem.
Po prostu nie da się przełknąć wspominania 11IX i oglądania techniki posiadanej przez MI6 przy sytuacji w realnym świecie. Ktoś za kim wychodziłem z kina trafnie zauważył, że gdyby bondowskie wynalazki i on sami istniały chociaz w 1/4 to już dawno wszystkie terrorystyczne szychy miałyby ukręcony łeb. A mowa o walce z nimi w kontekście pewnej zabawy jaką uprawia 007 jest wprost niesmaczna, licząc ile ofiar codziennie pochłania Irak czy Afganistan.
Szumnie zapowiadany odcinek, w którym dowiemy się skąd Bond ma dwa zera. Rzecz ciekawa w końcu dla kinomaniaka po 20 filmach jesli nie czytał książek. No to ma je z zabicia jakiegoś tam informatora i jakiegoś tam zdrajcy wewnątrz firmy. Srki, ale nie kupuję tego. Zbyt płytkie to na kontrwywiad.
Dobra, ale załóżymy, że James dopiero zaczyna. A książka Fleminiga jest tylko jakaś tam pomocą dla filmowców (choć mnie się wydaje, że jest raczej papierem toaletowym). Cała misja ma sie rozegrać w osławionym Casino Royal, gdzie nasz agent ma za zadanie skompromitować i pozbawić kasy bankiera terrorystów Le Chiffre. Cóż choć śmiech wywołuje umieszczenia kasyna w Czarnogórze (tak tak ) i dojazd do tej miejscowości ultra-luksusową koleją da się to jeszcze przełknąć. Ale czy można zmyć hańbę, że tak ważna partia toczy się przy tak burdelowej grze jaką jest poker?? Chociaż w pewnej bardziej cywilizowanej odmianie to gdzie jest bakarat?? Królewska gra hazardowa, gdzie krupier zasuwa po francusku i czuć ten klimat. Bondowski klimat luksusu i zepsucia.
Trzeba przyznać, że 21 odcinek ma w sobie pewną świeżą dynamiczność. Brak Q i jego wynalazków jest w pełni zrozumiały - przecie 007 dopiero zaczyna i musi zdac się na własne umiejetności i gnata z tłumikiem (chociaż nie w scenie odtruwania ). Jest zatem dynamicznie, we "własnych nogach". A mówię tu o pierwszej scenie pościgu z pewnym czarnuchem. Połączenie "Wilka" i "Spidermana" jest troszeczkę lolaśne bo skoro jeden facet ucieka przed drugim w kierunki ambasady to czemu nie najkrótszą drogą?? No chyba, ze ta prowadzi przez żurawie budowlane i dachy budynków. I ściany tych domów (Bond-Terminator
)
Dynamiczna, choć całkowicie nierealna i niefizyczna jest również scena pościgu za porwaną towarzyszką Bonda. Wykręcenie przed ciałem leżącym na drodze przy prędkości jakis 200 kilosów daje naprawdę ładną kraksę, ale już wolałem książkowe "pinezki" wysypane na jezdnie.
A najdynamiczniejszą sceną (i zarówno najbardziej przegiętą bo taka zawsze musi byc w tym cyklu) jest zatopienie kamienicy w Wenecji. Tak, tak... nie da się tego opisać, trzeba popatrzeć
No to może teraz troszkę o samych bohaterach.
Bond - Craig jak dla mnie nie sprawdza się. Na razie. Bije od niego zbyt mocna surowizna. Jesli w 22 nabierze klasy swoich poprzedników to może byc dobrze. Choć prawdziwy angielski agent, nawet mocno wpieniony nie powie, że ma w dupie czy drink jest wstrząśnięty czy zmieszany. Choć motyw tortur i drapania po jajkach jest o dziwo lepszy niż książkowe wrzaski. O dziwo.
Vesper - Eva Green. Dziewczyna Bonda. Tu plus za to, że jedyna na film (takiej pół-ryckanej mężatki nie biorę pod uwagę), ale całkowicie źle dobrana jako aktorka. Choć w obecnym HW ciężko znaleźć kobitkę bez duzych oczu i szerokich ust. Cóż taka moda, ale ta jest kwestią gustu. Tylko i wyłącznie.
Le Chiffre - Mads Mikkelsen. Przeciwnik Bonda. Bez wyrazu niestety.
M - Judi Dench. W prequelu M nadal jest kobietą?? Trzyma swój styl, ale kobietą??
Felix Leiter - Jeffrey Wright. Eee czarnuch?? Bambus?? Afroamerykanin?? Ta polityczna poprawność wciska się już wszędzie. Mam nadzieję, że obejdzie się bez Oscara.
Na wielki plus jak zawsze muzyka i czołówka. A czołówka chyba jedna z najlepszych.
Podsumowująć naprawdę ciężko mi sie ustosunkować do tego filmu.
Jako zwykły widz zwykłego filmu sensacyjnego to jest bardzo dobrze.
Jako kinomaniak kolejnego Bonda widzę straszne pomieszanie z poplątaniem, próbę odświeżenia serii, która za bardzo nie wychodzi.
Jako wielbiciel 007, ale w oparciu o książki Fleminga - totalne dno.
Zatem jednym się pewnie spodoba innym nie. Jak zawsze. Ja poczekam na 22. Próbując być pośrodku.